Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2017

Bo "pomoc jest słoneczną stroną dominacji" ...

Jestem w trakcie lektury książki "Kobiety, które kochają za bardzo" (i ciągle liczą na to, że on się zmieni). Poleciła mi tę książkę znajoma terapeutka uzależnień, ponad rok temu, ale wówczas jej nie kupiłam. Wtedy borykałam się ze swoją rozterką, widziałam, że "wpadam we współuzależnienie" (wtedy jeszcze nie wiedziałam tak naprawdę co to oznacza - poza teoretycznym "mniej więcej" ogarnianiem tematu, wychwytywaniem w swoim zachowaniu coraz to nowych "dziwnych zachowań", których wcześniej nie miałam - ba, które gdyby ktoś wcześniej mi powiedział, że mieć będę, popukałabym się w czoło). Jednak sądzę, że gdybym wtedy sięgnęła po tę książkę, nie byłabym w stanie przyjąć jej treści tak w pełni, jak robię to teraz. A dlaczego? Bo zapewne twierdziłabym, że tak, reprezentuję takie zachowania, dążenia, jak "kobiety kochające za bardzo", ale ta sytuacja jest inna, coś się zmieni na lepsze, nie ugrzęznę w roli pomagacza wierzącego w garbate aniołk

Poczucie winy

Poczucie winy wydaje mi się tym, co doprowadzało do pogłębiania się patologii. Moje poczucie winy (że nie jestem wystarczająco skuteczna w pomaganiu, że przechodzę lub jestem ładowana w rolę oprawcy i ofiary, że nie mam nad tym kontroli) i jego poczucie winy (robił tyle złego mi, nam, życie z tym poczuciem musiało być bardzo ciężkie, w jego głowie nie siedzę, nie wiem czy, co i jak odczuwał, ale z obserwacji - tak właśnie to wyglądało). Przy tak zaburzonej równowadze w dawaniu i braniu, nie sposób żeby nie było poczucia winy, krzywdy i żądzy skompensowania tego. A te stany są podwaliną trójkąta dramatycznego Karpmana. Skanalizowanie tych emocji, stanów, jest niemożliwe bez świadomości tych mechanizmów i bez pracy nad sobą (jeśli ma miejsce w relacji - bez wspólnej pracy nad relacją). I przede wszystkim jest niemożliwe w kontekście szkodliwego, nałogowego stosowania substancji psychoaktywnych, które dodatkowo zaburzają równowagę na wszelkich płaszczyznach. Wina niesie za sobą konieczn

Trójkąt dramatyczny Karpmana

Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa! Przychodzi umęczona żona alkoholika do swojego męża. Zrobiła już dla niego wszystko, co mogła i czego nie mogła, a on wciąż niewzruszony jej staraniami! Niewdzięczny, ona zdołowana. Potem dołek przechodzi we wkurw. Przychodzi do męża i mówi napastliwie: - No nie wiem, co jeszcze może pomóc? Może trójkącik, co? To by ci pasowało @#$%^^&??? A mąż na to spokojnie, sącząc kolejny łyk piwa: - Ty mi dajesz wciąż trójkąt skarbie ... trójkąt dramatyczny Karpmana ... I tak jak w tym dowcipie, który popełniłam wyżej - tak w relacji współuzależnieniowej uprawiałam notorycznie właśnie trójkąt dramatyczny. Polega on na tym, że przechodzi się płynnie pomiędzy rolami: wybawiciela (tzw. pomaganie) ofiary (umęczenie, poczucie krzywdy "ja tyle robię a ty taki niewdzięczny") prześladowcy ("taki jesteś? to ja ci pokażę!" albo inne akty bardziej lub mniej jednoznacznej agresji) Robiłam to nieświadomie, a kiedy zacz

Wszystko takie blade, dlaczego?

Zauważyłam, że po rozstaniu wszystko, co mnie otacza, wydaje mi się blade, bez wyrazu, bez smaku, nijakie. Widzę to tak i w ten sposób wyjaśniam: przywykłam do intensywnych, zmiennych bodźców, które stymulowały mnie ciągle - jak narkotyk, tylko bez dostarczania substancji, a jedynie poprzez napływające do mnie bodźce od drugiej osoby Stąd ta anhedonia, to, że nic mnie nie cieszy, nie daje radości. Będąc w związku (takim, jakim on był: z ciągłymi "atrakcjami" dostarczanymi przez alkoholika) wciąż byłam stymulowana. Stres, piętrzące się problemy, moja mobilizacja w rozwiązywaniu ich, seks na zgodę, w ramach rekompensaty, żeby coś ugrać. Byłam na ciągłej huśtawce. I tak, jak była ona frustrująca i przeciążająca mnie, tak równocześnie sprawiała, że CZUŁAM. Czułam, przeżywałam, bardzo dużo, bardzo intensywnych emocji i stanów psychicznych.  Na wykresie, można by to zobrazować w ten sposób: A teraz nie ma tej stymulacji z zewnątrz. I wszystko jest blade, bo wykres wygl

(nie)szczęście

Prawie 2 lata temu dostałam tę babeczkę od syna, byłam szczęśliwa, pamiętam. Tak sobie myślę, że jakakolwiek radykalność, skrajność nie jest dobra. To nie chodzi chyba o to, żeby być singlem do kwadratu, nie potrzebować nikogo, żeby się "nie przeglądać w niczyich oczach". Raczej chodzi o to, żeby nie musieć się w nich przeglądać, żeby cokolwiek widzieć. Żeby być i mieć poczucie tego bycia bez tych drugich oczu, A przede wszystkim, żeby nie przeglądać się w chorych oczach, bo to, co się w nich zobaczy, tez będzie chore. A jak się tak na coś wciąż patrzy, to można w końcu w to co się widzi uwierzyć ...

7. Przekroczenie granicy

W kłótni pobił mnie i skopał mój samochód. Następnie rozkręcił się z piciem a po okolicy opowiadał, jak to sobie zasłużyłam na to, co zrobił. Jak doszłam do siebie, fizycznie i psychicznie, poszłam do lekarza i na policję. Aresztowano go, następnie przedłużono areszt do 3 miesięcy. Aktualnie czeka(m) na proces. Kiedy mnie bił krzyczał "widzisz do czego mnie doprowadziłaś? co muszę robić żebyś mi dała spokój?" a za chwile przychodził i tulił, przepraszał, potem znowu zwrot akcji i kolejne ciosy - tak przebiegunował się kilka razy  A po aresztowaniu wykorzystał możliwość poinformowania 1 osoby o tym fakcie i kazał zadzwonić do mnie. Żebym go ratowała. Tak jak ratowałam go wiele razy wcześniej. Ale tym razem jest inaczej. Podjęłam decyzję, że wolę nic, niż bycie niczym. Miłość tak nie wygląda, ona nigdy nie jest "za bardzo" i nie ma w niej miejsca na "ale" Niby jestem kobietą kochającą za bardzo, ale tak naprawdę jestem kobietą nie kochającą wcale. Nie

6. Detoks i leczenie, prawie

I tak pił, a to znowu nie pił. Trochę popracował, pił, nie pracował - też pił, albo nie pił. Momentami było wspaniale, było uroczo, miłość kwitła. Żeby nagle niespodziewanie coś pierdolnęło, znienacka, zawsze. Przez kilka miesięcy wciąż się wyprowadzał, wracał sam, albo ja go prosiłam by wrócił, przepraszał, albo ja przepraszałam. Każda wyprowadzka - ciąg, chlanie, dewastowanie kolejnych relacji. Jego podupadanie na zdrowiu, moje nerwy o jego zdrowie i życie. Oddaliłam się od ludzi, wstyd mi było z kimkolwiek rozmawiać, nawet w oczy spojrzeć. Awantury bywały głośne, mieszkaliśmy w bloku, przecież to się niesie. Mi było wstyd, a on z podniesioną głową, bez skrępowania... miałam coraz większy mętlik w głowie. Ale też moja wytrzymałość była coraz mniejsza. Przez tę ciągłą huśtawkę, życie w ciągłym poczuciu zagrożenia - miałam problemy ze snem, nie jadłam, byłam wybuchowa i nerwowa. Rozkręcały się też docinki jego do mnie, podkopywanie mojego poczucia wartości jako kobiety. Wzbudzał moją z

5. Przesuwanie granicy

Po zapiciu wszywki - nie pił miesiąc, do świąt. Na święta dziecko poszło do swojej matki, my pojechaliśmy do mojego syna spędzić ten czas z nim. Zaczął pić, doprowadził się alkoholem do stanu psychozy - był przeświadczony (tak potem tłumaczył), że kogoś na niego nasłałam. Zdewastował mój samochód, potem się uspokoił, miał wytrzeźwieć w aucie i przyjść do domu trzeźwy i spokojny. Poszłam do domu, spać. W nocy zaczął dobijać się do drzwi. Myślałam, że jeśli nie otworzę, wróci do samochodu i pójdzie spać dalej. Tak się nie stało. Z kopów wywalił drzwi do mieszkania, zlał mnie paskiem. Interweniowała policja. Zabrano go na 24h. Po wyjściu był skruszony, umówiliśmy się, że naprawi szkody. Pojechał a ja zostałam z synem. A potem był sylwester, który mieliśmy spędzić razem. I tak też się stało. Pogodziliśmy się, on mi się oświadczył (czym spełnił moje marzenia, tak bardzo chciałam być żoną...) tak zamydliłam sobie oczy, że nie widziałam tego wszystkiego. Teraz, jak o tym piszę, to jakbym opis

4. Leczenie, prawie

Po tym jak mnie udobRUCHAŁ propozycją leczenia i kolejnym "miesiącem miodowym" (trwającym 2-3 dni), byłam spokojna. Czekałam na wyznaczoną wizytę - dla niego jako dla osoby uzależnionej, dla mnie jako dla osoby współuzależnionej, którą wtedy już się czułam i byłam. Wszystko miało być pięknie i książkowo, leczenie jego i moje, ku wspólnemu dobru. Nadszedł wyczekiwany dzień konsultacji w Monarze. Od rana był zdenerwowany, ja przygotowywałam się do wyjścia, ubierałam się, on robił jedzenie w kuchni. Kiedy spytałam, czy się już szykuje bo musimy wychodzić - z wściekłością rzucił wielkim kuchennym nożem w ścianę, za którą ja byłam. Wpadł w furię, krzyczał, wyzywał, wciskał mi, że chcę go zamknąć i ubezwłasnowolnić. Zupełnie wyparł to, że to on wymyślił to leczenie, że sam nas tam umówił. Byłam wstrząśnięta, to była pierwsza (i niestety nie ostatnia) reakcja jego bezpośredniej agresji wycelowanej we mnie. Na szczęście nóż został rzucony w ścianę. Pojechałam na konsultację sama. Te

3. Ciąg, dalszy

Mój luby był zaszyty, zmotywowany, udowadniający mi swoją miłość (tzw. "miodowy miesiąc", typowe w takich relacjach - po okresie picia i problemów z tego wynikających alkoholik "wynagradza" te problemy, wtedy jest cudownie, żyć nie umierać). Chwilo trwaj! Tiaaaa..... Okazało się, że marihuana może fajnie umilić czas niepicia. Ba, konieczność opłacania zamiennika może być także motywacją do zarabiania pieniędzy. Początkowo wydawało mi się, że niewinny blancik nie zaszkodzi. Przecież on jest alkoholikiem a nie narkomanem. W sumie, to wtedy nawet o tym nie myślałam, teraz o tym myślę patrząc z perspektywy czasu. Wtedy byłam już tak wkręcona i zajęta jego sprawami (a jak! sama się w nie zaangażowałam, bez zmuszania, mój wybór!), nie miałam czasu na myślenie. Zajmowałam się jego małym dzieckiem, domem, budowaniem rodziny, którą wyobraziłam sobie, że możemy stworzyć. I to wyobrażenie wytrwale pielęgnowałam ... JEŚLI TYLKO BĘDĘ WYSTARCZAJĄCO SIĘ STARAĆ, JEŚLI TYLKO BĘDĄ

2. Współuzależnienie, początki

Początki mojego współuzależnienia (a właściwie wchodzenia w relacje zależnościowe) są w dzieciństwie, relacji moich rodziców i relacji ich do mnie. Niestety, coś poszło nie tak, jak pójść powinno, żebym była zdolna budować relację z zachowaniem swoich granic. Ba, żebym w ogóle czuła te granica, chciała chcieć, by ktoś ich respektował. Bym miała wartość sama dla siebie, bez konieczności udowadniania tej wartości swoją skutecznością, przydatnością, problemorozwiązywactwem... Współuzależnienie to konstrukcja, schemat funkcjonowania Ale współuzależnienie to też sposób na poradzenie sobie w związku z osobą uzależnioną, działanie nakierowane na to, by związek miał szansę dalej trwać (mimo destrukcyjnych zachowań uzależnionego partnera). Współuzależnienie to gra, odbicie piłeczki w reakcji na uzależnienie. I tak odbijają te piłeczki uzależniony ze współuzależnionym. Jak zachowa się osoba o prawidłowej (funkcjonalnej) konstrukcji, osoba nie-współuzależniona, gdy jej partner wyzwie ją od na

1. Początek, końca

Początek był końcem. Końcem mnie. Teraz odbudowuję siebie na nowo. Buduję siebie od podstaw właściwie. Bzdura ... chcę budować.. kolejna bzdura  ... wiem, że muszę budować , ale póki co nic nie daje mi radości. Anhedonia pełną gębą. Wydarzenia ostatnich 2 lat mojego życia pokazały mi, w jak ciemnej dupie jestem aktualnie (a najprawdopodobniej zawsze byłam) jeśli chodzi o swoją samoocenę, jak krok po kroku była ona deptana, a ja pozwalałam ją deptać, i sama też deptałam. I teraz jej nie ma. Mnie nie ma. Widzę, jak licha jest konstrukcja, na której zbudowałam tak wiele (kiedy ktoś na to patrzy z boku) i jak to wiele ma niewielką dla mnie wartość. Pokazały mi też, na czym pod żadnym pozorem nie mogę budować sensu swojego życia. A zaczęło się tak górnolotnie... Kończyłam właśnie psychologię, jako kolejny kierunek studiów, byłam po paru latach terapii własnej, moje problemy zdawały się elementem przeszłości, nabywałam doświadczenia w pracy z ludźmi w kontekście pomagania. Teraźniejszość b