Przejdź do głównej zawartości

1. Początek, końca

Początek był końcem. Końcem mnie. Teraz odbudowuję siebie na nowo. Buduję siebie od podstaw właściwie. Bzdura ... chcę budować.. kolejna bzdura ... wiem, że muszę budować, ale póki co nic nie daje mi radości. Anhedonia pełną gębą. Wydarzenia ostatnich 2 lat mojego życia pokazały mi, w jak ciemnej dupie jestem aktualnie (a najprawdopodobniej zawsze byłam) jeśli chodzi o swoją samoocenę, jak krok po kroku była ona deptana, a ja pozwalałam ją deptać, i sama też deptałam. I teraz jej nie ma. Mnie nie ma. Widzę, jak licha jest konstrukcja, na której zbudowałam tak wiele (kiedy ktoś na to patrzy z boku) i jak to wiele ma niewielką dla mnie wartość. Pokazały mi też, na czym pod żadnym pozorem nie mogę budować sensu swojego życia. A zaczęło się tak górnolotnie...
Kończyłam właśnie psychologię, jako kolejny kierunek studiów, byłam po paru latach terapii własnej, moje problemy zdawały się elementem przeszłości, nabywałam doświadczenia w pracy z ludźmi w kontekście pomagania. Teraźniejszość była generalnie fajna. Wzloty, upadki, podnoszenie się po nich, otrzepywanie kolan, generalnie z uśmiechem na twarzy przemierzałam swoje życie. Generalnie, bo brakowało "tego kogoś" u boku, syn odchowany, ja trzydzieści plus, niedawne rozczarowanie w związku. I ten ktoś się pojawił. Z szeregiem problemów rodzinnych, życiowych, uzależniony od alkoholu, w abstynencji. Zapalił we mnie "to coś" w środku, pojawił się, wydawało się, niesamowicie zajefajny cel i super kompan do jego realizacji. On w abstynencji, w terapii, chcący zmieniać swój świat i świat w ogóle. Wspólne plany co do pracy projektowej, dla dobra ogółu, przeciwdziałania uzależnieniom wśród młodzieży. Ja psycholog szukający ścieżki dla siebie, on wychodzący z uzależnienia, max zmotywowany i z tysiącem pomysłów. Zakochałam się, totalnie i bez żadnego ale.

Teraz już wiem, że zakochałam się w sobie. W sobie takiej jaką widziałam odbijającą się w oczach tego mężczyzny. W sobie kochanej, pożądanej, potrzebnej.

Problemy pojawiły się dość szybko, ale moje myślenie życzeniowe (co do ziszczenia się marzenia wygenerowanego na samym początku relacji) sprawiało, że oszukiwałam samą siebie. Tak bardzo pragnęłam, żeby te piękne chwile, a szybko chwilunie, mogły stać się codziennością. By te szybko pojawiające i nawarstwiające się kryzysy były podwaliną lepszego jutra (sic!). Z ogromnym optymizmem, ogromną determinacją utrzymania tej iluzji początku. Początku końca.

ALKOHOLIZM o jakim piszę, to nie sytuacja, w której ktoś ma ciągoty do alkoholu. Alkoholizm, z jakim się zderzyłam, to sytuacja, w której:

OSOBA TA NIE UMIE ANI PIĆ, ANI NIE PIĆ. KIEDY NIE PIJE NIE JEST W STANIE REGULOWAĆ SWOICH EMOCJI I JEST W CIĄGŁYM NAPIĘCIU - KIEDY PIJE, PIJE BEZ OPAMIĘTANIA, DESTRUKCYJNIE DLA SIEBIE I OTOCZENIA


NIE MA JEDNEGO PIWA - TO ZAWSZE JEST PIERWSZE PIWO. PIERWSZE Z WIELU

Komentarze