Przejdź do głównej zawartości

2. Współuzależnienie, początki

Początki mojego współuzależnienia (a właściwie wchodzenia w relacje zależnościowe) są w dzieciństwie, relacji moich rodziców i relacji ich do mnie. Niestety, coś poszło nie tak, jak pójść powinno, żebym była zdolna budować relację z zachowaniem swoich granic. Ba, żebym w ogóle czuła te granica, chciała chcieć, by ktoś ich respektował. Bym miała wartość sama dla siebie, bez konieczności udowadniania tej wartości swoją skutecznością, przydatnością, problemorozwiązywactwem...

Współuzależnienie to konstrukcja, schemat funkcjonowania

Ale współuzależnienie to też sposób na poradzenie sobie w związku z osobą uzależnioną, działanie nakierowane na to, by związek miał szansę dalej trwać (mimo destrukcyjnych zachowań uzależnionego partnera). Współuzależnienie to gra, odbicie piłeczki w reakcji na uzależnienie. I tak odbijają te piłeczki uzależniony ze współuzależnionym.
Jak zachowa się osoba o prawidłowej (funkcjonalnej) konstrukcji, osoba nie-współuzależniona, gdy jej partner wyzwie ją od najgorszych, zdewastuje jej przedmioty? Gdy przepija pieniądze, gdy nie wywiązuje się z deklaracji, zobowiązań? Tupnie nogą, doprowadzi do porządku delikwenta, a jeśli to się nie uda, z podniesioną głową rozstanie się, choćby zaangażowała się bardzo mocno i miała cierpieć przez czas jakiś, płakać w poduszkę lub bez niej, czy robić cokolwiek innego wyrażając swój ból i smutek po rozstaniu i rozczarowaniu. Bo są rzeczy ważne i ważniejsze, a komfort i bezpieczeństwo własne są priorytetowe.
A jak reagowałam ja? A różnie.
Problemy zaczęły się od subtelnych (w porównaniu do dalszych) wydarzeń.
Pierwsze jego zapicie abstynencji było jeszcze dla mnie znośne, jeśli chodzi o moją reakcję na nie. Jeszcze nie zaangażowałam się aż tak bardzo, po prostu, to był początek związku. Postawiłam warunek - pijesz, wyprowadzasz się. Zrobił to od razu. Wyjechał, ja zajęłam się swoimi sprawami, których miałam (jeszcze wtedy) sporo. Myślałam o nim czasem, ale nie spędzało mi to snu z powiek i nie było nadmiernie dla mnie frustrujące.
Ale potem wrócił. Po półtora miesiąca zadzwonił, mówił pięknie o miłości do mnie, o tym, że żyć beze mnie nie może, że tylko przy mnie jest szczęśliwy. Powiedziałam: przyjedź. I przyjechał. Podchmielony. Wkurzyłam się, powiedziałam, że jutro porozmawiamy. Musiałam to przemyśleć.
Bang! Pierwszy strzał w moje kolano, jak na ironię oddany przeze mnie samą: postawiłam warunek, że ma się zaszyć. Zgodził się. Bang! kolejny strzał: zapłaciłam za wszywkę, bo on bez grosza, po ciągu alkoholowym, musiał dojść do siebie (biedactwo, sic!). Potem wszystko się rozkręcało tak, że jak teraz o tym myślę, to głowa chce mi eksplodować. Ale o "ciągu dalszym" w następnym wpisie, teraz taka refleksja "KU PAMIĘCI" ...
Stawianie warunków, doprowadzanie do tego, żeby alkoholik nie pił dla nas, ze względu na nas - to droga donikąd. A tym niczym jest sytuacja, w której ON NIE PIJE DLA NAS - ALE POTEM JAK PIJE, TO PIJE PRZEZ NAS!
W imię tzw. miłości (która wybacza, kieruje się nadzieją i wiarą w garbate aniołki) perswadowałam sobie, że problemy są przelotne. Przerwał abstynencję? Chwilowy kryzys, coś zaradzę, oddam się mu bez reszty wspierając, będzie lepiej, przecież on tego ode mnie potrzebuje, oczekuje (a jak! typowe u alkoholików "ratuj mnie" - typowe dla współuzależnionych partnerów "już lecę na ratunek, już lecę, tylko poczekaj! rzucę wszystko co moje, żeby mi nie przeszkadzało w pomaganiu tobie!")

Co bym zrobiła, gdybym mogła cofnąć czas?
- postawiłabym warunek zanim przyjechał, że ma przyjechać z pieniędzmi (musiałby wtedy faktycznie coś zrobić w tym kierunku, żeby ratować siebie - zarobić te pieniądze i ich nie przepić - a tylko praca własna alkoholika nad rozwiązywaniem problemu ma szansę dać efekty!) nie chodzi o to, żeby nie wspierać, nie pomagać - ale NIE WOLNO WYRĘCZAĆ! WYRĘCZANIE TO NIE POMOC! wyręczanie szkodzi dwóm stronom, wytwarza patologiczny schemat, który alkoholik wykorzystuje: poświęcasz się dla mnie, robisz to z własnej woli, ja nic nie muszę
- powstrzymałabym swoją chuć i trzymała go na dystans, żeby miał motywację starać się (a tak dostał od razu seksualną nagrodę za samą zajawkę "coś zmienię" bez konieczności faktycznej zmiany) BLISKA RELACJA INTYMNA, SEKSUALNA NIE POZWALAŁA MI PATRZEĆ ZDROWO, ROZSĄDKOWO NA SYTUACJĘ a on to wykorzystywał, z czasem to wykorzystywanie ww. mechanizmu urosło do absurdalnych rozmiarów (ale o tym później)
- a gdybym wiedziała, co i jak się potoczy, to w ogóle bym nie odebrała telefonu, albo rozłączyła się w trakcie rozmowy i zerwała tę znajomość.. wtedy jeszcze byłam w stanie - nie zrobiłam tego, bo ... tak pięknie MÓWIŁ o miłości ...

Komentarze